Warto przycupnąć i przeczytać Historia naszej Mali, schorowanej suni z domu dożywotniego u Donata Golenia Doniu, dziękujemy z całego serca, za serce i miłość do tej małej zołzy
Świt…pobudka o 4:10…uchylam zaspana drzwi sypialni…chude ciałko czarne z rozbieganym wzrokiem, patrzy na mnie swoim niewidzącym bielmem…”Nie …jeszcze nie teraz, nie ma jedzenia, idź spać”…ze spuszczoną głową zawiedziona wraca na swoje legowisko…ja wracam do łóżka. Za godzinę rytuał się powtarza…uwalniam nogi z 9 kilogramowego ciężaru Milusi…siadam nieprzytomna na łóżku, chłód z lasu muska moje plecy. Drapanie do drzwi zniechęca mnie do ponownego zaśnięcia. Trzeba wstać i udusić tego czarnego szkieletora…nie ma szans na wyspanie się. W ubiegłym tygodniu, budziła mnie z zadziwiającą systematycznością co godzinę. Nie chciała wyjść na siusiu….chciała niezmiennie ŻREĆ!…no dobrze jeść…ale nie może, tylko dwa razy dziennie z insuliną… No i nie ma rady…znowu trzeba wstać…w „salonie” tylko z nazwy, pozostałe towarzystwo śpi nieprzytomne. Aza na kanapie z wiszącą w dół głową i zwisającym z bezzębnej szczęki jęzorem, za nią wciśnięty ryży Bruno…no tak Bruno i ryży…na pewno Niemiec…Na dywanie podwoziem do góry, w głębokim śnie, przebiera nogami Niutka… w sennym filmie, goni kota.
Boże spać!!!…5:10… nie jadę napierniczać na taśmie w fabryce…nie płacze mi małe dzieciątko, a ja już na nogach…nieprzytomna idę do lodówki i wyciągam otwarte puszki z jedzeniem, żeby się zagrzało. Staram się dobudzić kawą…koniecznie z kromką, wczoraj upieczonego chleba i miodem…Mala obserwuje mnie z napięciem…”Nie!…jeszcze musisz poczekać…do 6:30”…położyła się i zasnęła.
No tak, ona śpi ja już nie… siadam i robię plany…na dzisiaj…lista 12 pozycji…karmienie, śniadanie, aronia do zrobienia, przekopanie kawałka ogródka, koszenie…nie może jeszcze nie dzisiaj…prasowanie też przełożę…no bo po co prasować…do lasu można w wygniecionej koszuli…trzeba oszczędzać prąd i czas, bardziej czas…Beza…nieszczęsna Beza do przeglądu, może dzisiaj odpali i trzeba będzie przy okazji zrobić zakupy…zgodnie z listą i bez szaleństw. Nie mam takich obiekcji jak zamawiam karmę dla bandy…dzwonek „Bądź rozsądna”…przestaje działać.
No dobrze dzień zaplanowany…lista gotowa…jak zrobię 6 punktów, to będzie sukces, nie ma co się stresować, nie ma co się spieszyć. W tym wieku pospiech nie jest dobry… Wataha się budzi i chce na dwór, za potrzebą…po chwili wracają…Nadchodzi magiczna pora dla Malej…KARMIENIE…zabieram ją do przedsionka…dostaje pełną miskę i zastrzyk…ona nie je, ona połyka całą michę…po kilku minutach trzeba ja wypuścić i przypilnować, żeby nie zjadła…tego co zjadła wcześniej…szybko trawi i to co z niej wyjdzie, jest całkiem wartościowe…biegam wtedy w laczkach po wilgotnej trawie i wrzeszczę NIE JEDZ! ZOSTAW!…ucieka i pewnie myśli „durna baba, takie pyszotki mam zostawić”…sąsiedzi jak obserwują mnie, o 7 rano biegającą w szlafroczku po trawie za psem, też myślą „durna baba”…a ja mogę biegać po rosie…”wariatce” wszystko wolno ;)…
Takie bieganie po rosie jest zdrowe i praktyczne…nie trzeba myć nóg… Powrót po gonitwie do domu, szykowanie jedzenia dla pozostałych trzech psów…sześciu dokarmianych kotów…i dziewięciu moich…i jeszcze jednego, który obrażony czeka na powrót z wakacji właścicieli…całkiem miły rudzielec…wręcz milusi…wyborcy PiSu…powinni się przekonać do rudego …
Zamykam psy w kojcu, wypuszczam koty z garażu, a czarną Zarazę zostawiam w przedsionku…tłumaczę jej że zaraz wrócę ….przedsionek tzw. wiatrołap, wydawał mi się bezpieczny, nie ma tam czego „zeżreć”…kiedy wracam z „miasta”…przekonam się że, moje myślenie było błędne…próbowała zjeść kawał linoleum…wygryziona atrapa desek, wielkości dłoni…zastanawiam się czy nadszedł ten moment…”udusić” czy jeszcze nie…ale kiedy wpada mi pod nogi i patrzy swoim niewidzącym bielmem, to kucam i przytulam ją ucieszona, że nie otworzyła sobie lodówki i że nie podarła całego linoleu …
Zbieram koty i wypuszczam psy…trzeba wypakować zakupy z Bezuni…może jeszcze uda się coś dzisiaj odfajkować z listy…ale po co się spieszyć?